Zapiski dotyczące pracy zawodowej zwykle sprowadzają się do wspomnień związanych ze szkołą w której uczył dany nauczyciel, analizują uczniów ich postawy, zespół nauczycielski. Tutaj w książce Stanisława Plebańskiego mamy do czynienia z udaną próbą połączenia osobistych doświadczeń pedagogicznych z tym co działo się z samą oświatą w Polsce, instytucją szkoły
nie wolną od zawirowań politycznych i społecznych.
Na stu pięćdziesięciu stronach Plebański, nauczyciel fizyki, honorowy profesor oświaty, wykładowca akademicki, doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, autor podręczników dla nauczycieli oraz artykułów w czasopismach specjalistycznych przedstawia czytelnikom meandry drogi zawodowej nauczyciela w naszym kraju; od dydaktyka, do nauczyciela dyplomowanego z tytułem naukowym.
Czytając jego wspomnienia automatycznie porównywałem moją sytuację, ucznia liceum o profilu humanistycznym, który w PRL-u skazany był obowiązkiem szkolnym na uczestnictwo w systemie oświaty. Niestety podania o naukę w domu w związku z moim stanem zdrowia, które pisała moja śp. matka do Kuratorium, a później Ministerstwa Oświaty były odrzucane. Kilkakrotnie też z tego powodu zmieniałem szkoły; od kilku podstawówek, liceum zawodowego, aż po liceum profilowane. Jako młody poeta nie mieściłem się w ramach scentralizowanego systemu oświaty. Moje zainteresowania, oczytanie, nie były wykorzystane, chyba, że jedynie do uczestnictwa w olimpiadzie przedmiotowej. Udało mi się, dzięki postawie dyrektorki zorganizować jeden wieczór poetycki i kilka razy zwolniono mnie z zajęć, aby mógł pojechać do Warszawy, Krakowa po odbiór nagród.
Stanisław Plebański zetknął się z podobną sytuacją, ale dotyczącą samodzielności decyzyjnej nauczyciela związaną z tzw. podstawą programową i doborem materiału poszerzającego horyzonty naukowe uczniów. Sam pamiętam jak nasza polonistka wyłamując się z rygoru programu włączała do lekcji polskiego przegląd nowości księgarskich, dzięki temu koledzy moi mogli zapoznać się z twórczością Cortazara, Borgesa, Carpentiera czy Llosy.
Uważaliśmy nauczycieli, nawet tych próbujących wyjść poza ramy szkoły, za poddanych systemowi urzędniczej kontroli; pamiętam tzw. wizytacje, przygotowania do nich klasy, stres, niepokój, czy nasz wychowawca to zaliczy i czy mu czasem nie zaszkodzimy. Lęk, niepewność, brak motywacji do poszerzania wiedzy, pomimo profilu humanistycznego – jedno czy dwa wyjścia do teatru w semestrze, to peerelowski koloryt tamtych lat. W roku 1975 zlikwidowano nam łacinę i ograniczono lekcje historii. Piszę tu ze swojej perspektywy, gdyż pozwala mi to na porównanie tych dwóch sytuacji, na bazie: nauczyciel – uczeń. Oni jak i my tkwiliśmy w tych samych koleinach.
Nie wiem czy dr Plebański znalazł by dobry grunt w mojej szkole na swoje naukowe zainteresowania i poszerzanie przedmiotowej wiedzy. Wiem, iż nauczyciele z tzw. pokoju nauczycielskiego, żeby nie tracić swojej pozycji w tym szacownym gremium nie wychylali się zbytnio do przodu. Ale podziwiam upór zespołu nauczycielskiego w którym przyszło autorowi pracować, szczególnie dr Kornelię Rybicką, upartą i konsekwentną w swoich naukowych zamierzeniach.
Pamiętam jak w końcówce lat dziewięćdziesiątych wprowadzono tytuł nauczyciela dyplomowanego. Część nauczycieli z długim stażem nauczycielskim rzuciła się do gromadzenia swojego dydaktycznego dorobku. Kiedy tylko dyrektorzy zobaczyli co się za tym kryje – podwyżki płac i dodatków, to zastopowano to odgórnie.
Jestem pełen podziwu dla postawy dr Plebańskiego i jego kolegów przygotowujących materiały do metodycznych i diagnostycznych konferencji naukowych, a przede wszystkim dwój upór w doskonaleniu swojej nauczycielskiej profesji – studia dokształcające w dziedzinie neuropsychologii czy neurobiologii. Kiedy czytam, iż w jego szkole w drugiej połowie lat siedemdziesiątych pojawił się Laser helowo-neonowy, to zastanawiam się, w jakim państwie żyliśmy, bo nasza pracownia fizyczna była tak uboga, iż olimpijczycy chodzili na dodatkowe zajęcia na Politechnikę Wrocławską.
Świetnie się czyta te wspomnieni Stanisława Plebańskiego, gdyż uświadamiają mi po latach, iż bardzo wiele naszych krzywdzących ocen dotyczących nauczycieli wynikała z nieznajomości realiów zawodowych w jakich się poruszali. Ta publikacja uzmysławia nam również, iż bardzo wiele zależy od nastawienia samych nauczycieli, czy chcą tylko „odbębnić” swoje, czy za och zawodem stoi prawdziwe powołanie i pasja. Bez tego niemożliwe jest zmuszenie przeciętnego ucznia do pracy, systematycznej pracy nad sobą.
Chciałbym aby ta publikacja była inspiracją dla młodych nauczycieli, po to by potrafili pokonać urzędnicza-biurokratyczną barierę dzielącą ich od uczniów. Aby starali się budować wokół siebie aurę przewodnika nie tylko po wiedzy, ale duchowości i psychologii rozwojowej uczniów. Kiedy padnie psychologiczna bariera nauczyciel – uczeń, to wtedy żadna nowa reforma nie jest w stanie zagrozić jego rozwojowi.
Jeżeli w Twojej okolicy wydarzyło się coś ciekawego, o czym powinniśmy poinformować czytelników, napisz do nas.